Ósmy sezon Gry o Tron i jego finał. Gdy przyszedł ósmy sezon, wiele osób od początku go krytykowało. Szczególnie scena bitwy na północy, w której tak naprawdę niewiele widać rozsierdziła fanów. Później pojawiły się jeszcze argumenty dotyczące logiki przedstawionego starcia, ale największym problemem było chyba to, że widz
Dalszy ciąg materiału pod wideo. "Gra o tron": zwiastun 8. sezonu. Wygrywasz lub giniesz. Innej opcji nie ma. Twórcy przez lata stopniowo wywracali więc cały znany nam schemat do góry nogami, igrali z przyzwyczajeniami widza, przygotowali ich na to, że wszystko może się zdarzyć. Po wielkim sukcesie "Gry o tron" nawet najbardziej
Gra o Tron to seria, która była kręcona przez niemal dziesięć lat. Ten serial poruszył wyobraźnię fanów, i chociaż rozgrywa się na fikcyjnych kontynentach, to lokalizacje kręcenia poszczególnych odcinków są dobrze znane. W Irlandii Północnej nakręcono około 70% serialu, zarówno w plenerze, jak i w studiach filmowych.
W trzecim odcinku czwartego sezonu twórcy "Gry o tron" demonstrują widzom emocje, jakie wywołała śmierć jednego z głównych bohaterów serialu, Joffrey'a. W scenie gdzie pokazywane są zwłoki młodego króla w pewnym momencie Jaime Lannister postanawia siłą wymusić stosunek seksualny na Cersei, swojej siostrze i wieloletniej kochance.
Maria Wawrzyniak. W sieci pojawiły się pierwsze opinie o wyczekiwanym serialu Gra o tron: Ród smoka. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z naprawdę solidną, dobrą produkcją. Ród smoka, czyli wyczekiwany przez fanów serialowy prequel Gry o tron, zadebiutuje za mniej niż trzy tygodnie na platformie streamingowej HBO Max.
Kulturowe gry w „Grze o tron” - Ceny już od 17,42 zł Porównaj ceny i zobacz opinie w 3 sklepach. Zobacz inne E-Beletrystyka, najtańsze i najlepsze oferty tylko na Ceneo.pl
"Gra o tron" to epicka produkcja HBO, która zachwyciła świat. Finałowy sezon najpopularniejszego i najbardziej utytułowanego serialu w historii HBO zadebiutuje na 4K UHD Blu-ray (Steelbook), Blu-ray i DVD już 4 grudnia.
Winning Moves Ryzyko: Gra O Tron – sprawdź opinie i opis produktu. Zobacz inne Gry planszowe, najtańsze i najlepsze oferty.
Jeśli - podobnie jak miliony fanów na całym świecie - z utęsknieniem czekałeś na nowy sezon "Gry o Tron", wiesz jakie to uczucie. Bądźmy jednak szczerzy, nie można dogodzić każdemu, a najlepszym dowodem na to są te niezbyt pozytywne opinie widzów. #1.
W jednej ze scen „Gry o Tron”, podczas uczty po bitwie z Białymi Wędrowcami, widzowie dopatrzyli się zabawnej wpadki producentów. Otóż obok Daenerys Matki Smoków stoi kubek z popularnej sieci kawiarni Starbucks. Fani podzielili się na tych, którzy krytykują produkcję za niedoróbkę, i tych, których wpadka rozbawiła do łez.
dhHHhx. Opinie Opinie 21 maja 2019, 13:32 Wojna o żelazny tron dobiegła końca i wiemy już, kto na nim zasiadł. Prawdziwe pytanie brzmi jednak – czy finał Gry o tron jest faktycznie aż tak słaby, żeby znienawidzić z jego powodu GoT jako całość? 20 maja 2019 roku to data, która w kalendarzu popkulturowym zamyka pewną epokę. I nie jest to jakieś górnolotne hiperbolizowanie, do którego mamy w dzisiejszych czasach tendencje, zwłaszcza w internecie. Serial Gra o tron to fenomen, który zmienił oblicze fantastyki. Wprowadził ją na salony, pokazując dotąd kompletnie niezainteresowanym tym gatunkiem osobom, że nie chodzi w nim tylko o smoki, rycerzy i magię, że elementy paranormalne często stanowią jedynie tło dla kompleksowo zarysowanych krajobrazów politycznych, intryg dworskich, wiarygodnie nakreślonych i rozwijających się często w nieprzewidywalny sposób w trakcie kolejnych wydarzeń bohaterów oraz ciekawych interakcji między postaciami. Warto pamiętać o tych zasługach Gry o tron i oceniać ją przez pryzmat całości, a nie wyłącznie jej ostatnich dwóch sezonów. O tym, jak daliśmy się nabrać, że to Ned Stark jest głównym bohaterem tego serialu. Jak przez osiem lat dzieciaki Starków dorastały na naszych oczach. Jak Daenerys ze stłamszonej przez brata dziewczynki zmieniła się w prawdziwą królową. Jak w finale pierwszego sezonu z trzech ogarniętych przez ogień jaj wykluła się magia, która powróciła nie tylko do Westeros i Essos, ale także do naszych serc. TEN TEKST NIE ZAWIERA SPOILERÓW Choć wspominamy tu o emocjach, jakie wzbudził finał serialu, i o tym, jak zmieniały się tendencje w budowie scenariusza, nie dowiecie się, kto zginął, kto przeżył i czy ktoś w końcu zasiadł na Żelaznym Tronie. Jeśli jeszcze nie widzieliście finału, nie popsujemy go Wam. Pamiętacie, jak myśleliście, że to o nim jest ten serial? Albo że w ogóle będzie w tym serialu? Nieważne, jak zaczynasz, tylko jak kończyszWarto o tym pamiętać, przełykając gorzkie rozczarowanie, jakim okazał się finałowy sezon. Rozczarowanie, którego mogliśmy się tak naprawdę spodziewać. Już w siódmej serii natężenie absurdów, idiotycznie zamykanych wątków czy taniego efekciarstwa było niebotycznie wysokie. Że wspomnę tylko o całym wątku w Winterfell, którego rozwijanie wymagało skrajnego ogłupienia Littlefingera, Sansy i Aryi; o operacji pozyskiwania żywego trupa za murem, która bardziej przypominała campowe przygody Drużyny A niż Grę o tron; czy o sposobie, w jaki zamknięto wątek Żmii. Ja się na pewno spodziewałem i odpowiednio przytemperowałem swoje oczekiwania. Dzięki temu przez większość ósmego sezonu bawiłem się umiarkowanie dobrze, przyjmując ze stoicyzmem kolejne głupoty i nie do końca rozumiejąc, czemu wiadra pomyj wylały się w sieci dopiero teraz, a nie dwa lata wcześniej, gdy poziom wcale nie był lepszy. W końcu jednak, przy piątym odcinku, i moje granice tolerancji zostały przekroczone. Całe przygotowanie mentalne szlag trafił, gdy przy kolejnym poprowadzonym skrajnie idiotycznie wątku wysiadłem, musząc aż przerwać seans w połowie i rozchodzić żenadę. Oraz napisać prawie trzy tysiące słów narzekań na bzdury, jakimi raczyli nas scenarzyści. Ósmy sezon na tym etapie był porażką spektakularną i nie widziałem sposobu, żeby ostatni odcinek mógł jeszcze uratować tego uparcie lecącego w dół, pozbawionego skrzydeł smoka przed marnym końcem. I faktycznie finałowy odcinek finałowego sezonu nie zapobiegł katastrofie. Niestety, twórcy rozegrali otrzymane karty w najgorszy możliwy sposób i serial, który przez pierwsze sezony zachwycał łamaniem zasad oraz brutalnością, z jaką traktował swoich bohaterów, ostatecznie zaoferował wyjęte z najtańszych czytadeł, cukierkowo szczęśliwe zakończenie. Szkoda... Gdyby połowę uwagi, jaką przeznaczono na dopieszczanie smoków, poświęcono scenariuszowi, być może nie moglibyśmy do dziś przestać piać z zachwytu. Zło zostało pokonane, wojny i konflikty zażegnane. Złoczyńcy zginęli, bohaterowie za swą szlachetność otrzymali nagrodę – jeśli nie taką, jakiej jawnie pragnęli w danej chwili, to taką, która – znając ich charakter – zapewni im najszczęśliwsze kolejne lata życia. W odcinku pojawiła się tylko jedna scena, która miała potencjał rozedrzeć serca fanów śledzących od ośmiu lat wędrówkę Smoczej Królowej. Jednak z powodu skrajnie nieudolnego prowadzenia postaci w tym sezonie oraz sztampowej egzekucji również i ona nie zdołała zrobić odpowiedniego wrażenia i jej ładunek emocjonalny całkowicie się rozmył. Ładne? Ładne. Miało sens? Ni cholery. I tak z całym sezonem. W efekcie, po ośmiu latach najpierw zachwycania się, a potem irytowania i denerwowania, ostatecznie otrzymaliśmy finał, który roztrwonił całe nasze zaangażowanie. Oglądając lubiane postacie (bo te nielubiane zostały przecież co do jednej pozabijane, aby przypadkiem nie stanęły na drodze do nowego raju), z którymi zżyłem się, przez osiem lat śledząc ich porażki i zwycięstwa, chwile szczęścia i trwogi, będąc w pełni świadom, że to nasze ostatnie spotkanie – nie czułem kompletnie nic. To jest mój najważniejszy zarzut wobec ósmego sezonu Gry o tron. Nie głupoty, skróty fabularne, traktowanie widza jak śliniącego się na widok smoków i niemyślącego idioty. To, że zdołał zniszczyć całą emocjonalną więź, jaką odczuwałem z Westeros oraz jego wybranymi mieszkańcami przez prawie dekadę życia. ZGNIŁE POMIDORY W serwisie Gra o tron jako całość ma średnią ocenę 90%. Przy kolejnych sezonach widnieją naprawdę wysokie liczby, od 91% dla pierwszego do 97% dla czwartego. Sezony od piątego do siódmego wciąż zgarniały fenomenalne noty, po kolei 93%, 94% i znowu 93%. Tąpnięcie w odbiorze nastąpiło dopiero w sezonie ósmym, kiedy ocena „zjechała” do 67%. Także wewnątrz samego ósmego sezonu oceny spadały z czasem. Pierwszy odcinek dostał 92%, a ostatni już tylko 48%.
Ostatni sezon „Gry o tron” był jednym z najgorszych w historii współczesnej telewizji. Nie ma wielkiego sensu udawać, że jest inaczej. Przed adaptacją „Pieśni lodu i ognia” nie brakowało oczywiście innych seriali, które pożegnały się ze swoimi fanami w sposób niegodny. Żadna z nich nie osiągnęła jednak tak olbrzymiego znaczenia dla światowej popkultury jak „Gra o tron”. Co siłę rzeczy sprawiło, że upadek produkcji HBO z piedestału był tym słabość finałowego epizodu nie była niczym zaskakującym dla widzów śledzących cały 8. sezon. Mowa bowiem o bardzo nierównych sześciu odcinkach, w których już wcześniej nie brakowało problematycznych momentów. A przecież pierwsze symptomy spadku jakości serii sięgają czasów 5. części. Dlaczego więc fani wracają do sezonów 5-7, niektórzy bronią fatalną Bitwę o Winterfell, a o finałowym odcinku wszyscy chcą zapomnieć? Na pewno ważnym powodem takiego stanowiska jest swoiste zmęczenie materiału. Widzowie „Gry o tron” długo przyjmowali taktykę zbywania wszystkich krytycznych głosów za pomocą argumentu: „Wszystko zmieni finał”. Obietnica zakończenia, jakiego świat nie widział, miała olbrzymi wpływ na stosunek do słabszych elementów serialu. A była też dodatkowo wzmocniona faktem, że nawet czytelnicy książek nie wiedzieli, co się można było mówić: „Daenerys za długo siedzi w Zatoce Niewolników, ale jak już przypłynie do Westeros, to...”, „Jak Jon Snow w końcu zostanie królem Północy, to...”, „Nadal nic nie wiemy o Białych Wędrowcach, ale jak Nocny Król zaatakuje, to...”. Siła wyobraźni ukrytej za tymi wielokropkami jest nie do przecenienia. W pewnym momencie serial zaczął jednak niechybnie zmierzać ku końcowi. Coraz mniej pozostawało ukrytego za zasłoną tajemnicy, coraz więcej istotnych dla fanów wątków trafiało do kosza, a Benioff i Weiss coraz chętniej szli na skróty. Fandom „Gry o tron” długo żył nadzieją i dlatego poczuł się podwójnie zdradzony, gdy ujrzał jak wielką katastrofą okazał się 8. sezon. A reakcje aktorów też nie pomogły. Można czasem odnieść wrażenie, że obsada serialu HBO również podzieliła się w swojej ocenie finału. Na YouTubie łatwo znaleźć kilka kompilacji rozmaitych wywiadów, w trakcie których aktorzy z „Gry o tron” pośrednio lub wprost wyrażają swoje niezadowolenie. Wiele z tych cytatów można jednak interpretować dosyć swobodnie. Ale fani chętnie odczytywali w nich emocje, których sami doświadczali. Bo potrzebowali zrozumienia i poczucia bliskości, a bynajmniej nie otrzymali go od reszty aktorów wypowiadających się w krytyce gwiazdy przyjęły wspólną taktykę w odpowiedzi na niechęć fandomu. Zaczęli więc rozgłaszać, że „Gra o tron” nigdy nie miała szans zadowolić wszystkich. A widzowie narzekają, bo nie dostali tego, czego chcieli. Nawet rok po premierze grająca Melisandre Carice van Houten promuje taki punkt widzenia. Co w oczywisty sposób jest postawieniem dyskusji o 8. sezonie na głowie i mieszaniem dwóch zupełnie różnych kwestii. I nie ma znaczenia, że oddolna inicjatywa fanów w postaci popularnej petycji, żeby jeszcze raz nakręcić ostatnie odcinki, była gestem tyleż bezradnym, co nieco obraźliwym wobec osób pracujących przy 8. odsłonie. Ciężka praca nie zwalnia z odpowiedzialności i nie chroni przed krytyką. Zdradzeni przez scenarzystów, niepewni aktorów i podejrzliwi wobec zapowiedzianych spin-offów. „Gra o tron” nie doczekała się hucznie obchodzonej rocznicy, bo tu bardziej pasowałaby stypa. I to chyba największy problem HBO na następne miesiące. W fandomie pozostało niewiele energii nawet do prowadzenia sporów na temat losów Daenerys, Jona czy królowania Brana. Nie licząc pojedynczych przypadków, gdy George Martin postanawia przypomnieć światu, ze nadal ciężko pracuje nad „Wichrami zimy”, zainteresowanie marką w dużej mierze przecież internetu nie zalały dzisiaj ani radosne wspomnienia z finału „Gry o tron”, ani dziesiątki wiadomości, dlaczego 8. sezon jest najgorszym dziełem w historii telewizji. Zamiast tego serialowi HBO naprzeciw w 1. rocznicę jego zakończenia wyszły cisza i zapomnienie. A to pod wieloma względami jeszcze gorzej. I stacja musi wyciągnąć z tego jakieś wnioski, jeśli chce sukcesu „House of the Dragon”.
Koniec "Gry o tron". Kiedyś tych słów oczekiwalibyśmy z napięciem, ostatnio z coraz większą obojętnością. Po obejrzeniu finału zostało nam westchnąć z ulgą – tak, to naprawdę koniec. Spoilery. Starałem się. Jeśli czytaliście moje recenzje kolejnych odcinków 8. sezonu "Gry o tron", to wiecie, że naprawdę starałem się dostrzegać w nich to co najlepsze, choć często nie było to łatwym zadaniem. Próbowałem także nie podzielać nastroju potężnego rozczarowania, jaki im towarzyszył, a który stopniowo przekładał się wśród widzów na obojętność. Stan jeszcze kilka tygodni temu absolutnie nie do pomyślenia, przecież mowa o największej serialowej superprodukcji w historii, która miała się lada moment skończyć! Co poszło straszliwie nie tak? Gra o tron – co poszło nie tak w finale? To akurat temat na dłuższy wywód, a ja miałem tylko o finale. No więc wracając do tematu, finał "Gry o tron" nie był mi kompletnie obojętny. Przeciwnie, czekałem na niego z zainteresowaniem, po części naiwnie wierząc, że twórcy w ostatniej chwili wywiną jakiś spektakularny numer, a po części nie dowierzając, że naprawdę mogli to wszystko tak spartolić. Cóż, "The Iron Throne" pokazało, że owszem, mogli, choć wcale nie mieli najgorszych pomysłów. Problem w tym, że po drodze popełnili tyle błędów, że odwrócić ich w 80 minut zwyczajnie się nie dało. Efekt jest taki, że zamiast wielkiego finału, który zapisze się złotymi zgłoskami w historii małego ekranu, dostaliśmy telewizyjną papkę, do jakiej produkcje spod szyldu HBO raczej nie przyzwyczajały. Jasne, to ciągle papka efektowna, zawierająca kilka ładnych obrazków i na pewno w dużym stopniu zaskakująca, ale rany, to miał być ten odcinek, który zapamiętamy na zawsze, który nas podzieli i emocjonalnie rozerwie na strzępy? Serio? Wygląda na to, że to jednak nie żart, zatem ja też podejdę do sprawy poważnie. Drodzy twórcy, daliście ciała. Co z tego, że doprowadziliście sprawy do mety w miarę logiczny sposób (podkreślam – w miarę), skoro na sam koniec daliście nam odcinek kompletnie jałowy? Zakończenie tak wyprute z emocji, że próby jego sztucznego wywoływania mogły powodować w najlepszym wypadku wzruszenie ramion, a w najgorszym atak śmiechu. Ten zaś średnio pasował do sytuacji, w końcu oglądaliśmy dramatyczne ostatnie chwile naszych bohaterów, próbujących coś uradzić, gdy pył powoli opadał na zrujnowaną Królewską Przystań. Gra o tron – kto zasiadł na Żelaznym Tronie? Z niego wyłaniały się po kolei pozostałe przy życiu postaci, robiąc dokładnie to, czego należało się spodziewać. Tyrion zatem najpierw błyskawicznie odnalazł się w gruzach i opłakał rodzeństwo, a potem wręczył swojej przełożonej wypowiedzenie, po czym trafił do lochu. Jon był zszokowany, ale że kiedyś zdarzyło mu się uklęknąć, to nie mógł nic z tym zrobić. Szary Robak pewnie się cieszył, bo to zawsze ktoś nowy do zamordowania. A Daenerys? Ta weszła już w stu procentach w totalitarny tryb, urządzając sobie wiwat godny największych tyranów. Ba, nawet skrzydeł się dorobiła! A jednak, jak się nad tym zastanowić, widać w jej postępowaniu pewien brak konsekwencji. "Wyzwalając" aż do skutku, była wszak gotowa poświęcić wszystko i wszystkich, lecz nie zdecydowała się szybko pozbyć największego zagrożenia. Gdy wpadała ostatnio w szał zabijania, można przecież było oczekiwać, że to nie ograniczy się do bezimiennych mieszkańców Królewskiej Przystani, lecz pod ogień pójdą także ci nie do końca akceptujący jej styl rządzenia. Ot, choćby ukochany, który przypadkiem ma większe prawa do tronu od niej. Ale nie, oczywiście, że opętanie Daenerys musiało mieć swoje granice. Wystarczające, by być mroczną jak diabli władczynią, która sama może określać, czym jest dobro, ale nie na tyle posunięte, by nie dać się nabrać płaczliwemu spojrzeniu swojego bratanka. Wychodzi na to, że Szalona Królowa była jednak trochę za mało szalona, żeby doprowadzić sprawy do końca, przez co skończyła, jak skończyła. I jak skończyć musiała, chciałoby się dodać, bo rzecz jasna taka śmierć Dany to jak najbardziej naturalne rozwiązanie. W tym przypadku nie równa się to jednak rozwiązaniu dobremu, bo przeprowadzono je w tak łopatologiczny i nadęty sposób, że zamiast wyciskać łzy, kolejne sceny przyprawiały mnie jedynie o zgrzytanie zębów. Począwszy od rozmowy Jona z Tyrionem, w której ten jak na talerzu wyłożył powody zmiany w charakterze Daenerys oraz swojej upartej wiary w nią, a skończywszy na ostatnich chwilach Matki Smoków, już ze sztyletem w sercu, godnym najgorszego rodzaju melodramatów. Przejęliście się? Ja niestety nie bardzo. Ani gdy bohaterka konała w ramionach Jona, ani gdy wcześniej wyjątkowo pożądliwym wzrokiem obdarzała pewne paskudne krzesło, ani gdy odlatywała martwa w nieznane w smoczych szponach. No dobra, Drogon przeżywający jej śmierć nieco mnie ruszył, ale to tyle. Może miał z tym coś wspólnego nieznośny kicz, jaki towarzyszył praktycznie każdemu ujęciu, z wisienką na torcie w scenie topienia Żelaznego Tronu? Może, ale jednak bardziej skłaniałbym się ku innej przyczynie. Mianowicie takiej, że te kluczowe momenty odcinka kompletnie nie zagrały pod względem emocjonalnym, choć w teorii wszystko było na swoim miejscu. Mimo tego ani przez moment nie uwierzyłem w wielkie cierpienie rozdartego między miłością a obowiązkiem Jona, uczucie łączące go z Daenerys czy wreszcie jej szaleństwo (dodajmy, że to nie wina Emilii Clarke, której nie było często okazji chwalić, ale tu zrobiła swoje). Twórcy wyłożyli karty na stół, ale okazało się, że te są wyjątkowo słabe – tak jak fabularne fundamenty serialu, które najpierw były aż nazbyt drobiazgowo budowane przez sześć sezonów, by potem zostać wywrócone do góry nogami w szaleńczej pogoni do mety. Gra o tron – kto będzie rządził Westeros? Czyli co, koniec? Daleki od przekonującego, ale chyba jedyny możliwy? Nie, skądże znowu! Przecież to "Gra o tron", a że tytuł zobowiązuje, to przydałoby się w końcu kogoś na tym władczym fotelu posadzić. Czy tam na czymkolwiek innym, co miało przejąć rolę najważniejszego stołka w Westeros po Żelaznym Tronie. W tym celu zaś trzeba nam było przenieść się kilka tygodni naprzód, na posiedzenie najważniejszych ludzi we wszystkich Siedmiu Królestwach, którzy wprawdzie zebrali się, żeby osądzić Tyriona i Jona, ale przy okazji zmienili ustrój, bo czemu nie? Dobra, po kolei, bo ta sekwencja jednak nie była twórczym dowcipem, lecz całkiem poważną naradą. A przynajmniej tak próbowano ją przedstawić, choć trudno mówić o powadze, gdy sądzony więzień od słowa do słowa staje się prowadzącym dyskusję. Wygląda na to, że jej sztuka na dobre wyginęła w Westeros wraz z Littlefingerem i Varysem, więc nic dziwnego, że Tyrion momentalnie owinął sobie wszystkich wokół palca. Pozostaje tylko pytanie, czemu u licha uznał, że posadzenie na tronie Brana będzie idealnym rozwiązaniem? Choć chciałbym, naprawdę nie potrafię znaleźć sensownej odpowiedzi na to pytanie, więc wygląda na to, że znów musimy wziąć wszystko na wiarę. Nie no, nie ma problemu, skoro uwierzyliśmy już w miłość dwójki Targaryenów i szaleństwo, "bo zabili mi smoka i przyjaciółkę", to czemu nie w króla, który ma dobrą pamięć? Tak, tak, wiem, że nie bez powodu w jednym z wcześniejszych odcinków pokazano nam zainteresowanie Tyriona historią Brana i ich rozmowę w cztery oczy. Ale co z tego? Wybaczcie, nic nie mam przeciwko temu bohaterowi i uważam go za całkiem interesujący dodatek, ale… no właśnie, dodatek. Nie króla Siedmiu Sześciu Królestw! Równie dobrze mogli tam posadzić Robina Arryna (Lino Facioli), który całkiem zdrowo wyrósł oderwany na siłę od matczynej piersi, czy Edmure'a Tully'ego (Tobias Menzies), który wyraźnie nie zna swojego miejsca w szeregu. Albo chociaż Gendry'ego za to, ile się swego czasu nawiosłował. Wybaczcie suche żarty, ale co innego mi pozostało? Twórcy sami przecież do takiej sytuacji doprowadzili, traktując naradę o przyszłości Westeros jak jakiś zlot totalnych naiwniaków, którzy nie bardzo wiedzą, czego chcą i nie potrafią do tego doprowadzić. Nie przeczę, było całkiem zabawnie, szczególnie w uroczym momencie wyśmiewania demokracji, ale przepraszam, to "Gra o tron" czy jakaś kiepska satyra polityczna? Podsumowaniem niech będzie fakt, że nowego króla przedwstawił ciągle zakuty w kajdany Tyrion, zaraz po tym, jak oderwanie od Siedmiu Królestw ogłosiła w imieniu Północy Sansa. Czemu inni nie zażyczyli sobie osobnych rządów? Nie wiem, może powstrzymała ich uderzająca charyzma Brana Kalekiego? Albo roztaczająca się przed nimi piękna wizja systemu elekcyjnego? Na pewno jest to sprawa do przemyślenia na później, gdy tylko uporam się z dręczącym mnie po tych bardzo dziwnych scenach pytaniem: naprawdę po to było to wszystko? Gra o tron rozczarowuje w ostatnim odcinku Po to, żeby ratujący wszystkim cztery litery Jon został zesłany do Nocnej Straży? By Szary Robak pożeglował z Nieskalanymi na Naath zgodnie z życzeniem Missandei, a Brienne została kronikarką losów Jamiego? A może po to, byśmy dostali kolejną na poły komediową scenkę z nowo wybraną małą radą i brylującym w niej Bronnem? Nie powiem, znów było dowcipnie (może by tak o nich zrobić jakiś spin-off?), ale jeszcze raz zapytam: przepraszam, kto mi zabrał "Grę o tron"? Trzeba przyznać, że jeśli twórcom chodziło o to, by z każdą kolejną sceną widzowie byli coraz mocniej zaskoczeni, to wyszło im nieźle. Fanowskie teorie poszły już dawno w odstawkę, sens też, serialowa godność w dużej części również – jak się bawić, to się bawić! Trochę sytuację uratowało pożegnanie ze Starkami, którzy otrzymali, co im się należało, ale w gruncie rzeczy w sedno trafił Tyrion, mówiąc, że skoro nikt nie jest do końca szczęśliwy, to wygląda na całkiem niezły kompromis. O ile jednak rzeczywiście przyzwoicie mają się sprawy dla ocalałych bohaterów, o tyle widzowie są w nieco gorszej sytuacji. Zostaliśmy bowiem z rozwiązaniami zadziwiająco bezpiecznymi, niemającymi praktycznie nic z wspólnego z czasami, gdy "Gra o tron" potrafiła wzbudzać autentyczne emocje. Pewnie, dobrze, że Sansa została Królową Północy, należało jej się. Ale równie dobrze należało jej się więcej czasu antenowego, który marnowaliśmy na postaci niedorastające jej do pięt. Fajnie że Arya odpłynęła w nieznane (swoją drogą, jej losy to kolejny dobry temat na spin-off), jednak i ją sprowadzono w finałowym odcinku do roli rekwizytu. Miło wreszcie, że Jon, Duch i Tormund jednak doczekali się wspólnego happy endu, ale chyba nie do końca na to liczyliśmy. A przynajmniej nie tylko na to (choć sam fakt, że najwięcej emocji budzą w odcinku sceny z udziałem zwierzaków, sporo o nim mówi), bo przecież nie chodzi o to, że finałowe rozstrzygnięcia mi się kompletnie nie podobają. Bynajmniej, sporą ich część kilka tygodni temu wziąłbym w ciemno, bo brzmiałyby jak bajka. Wtedy jednak nie mogłem wiedzieć, że droga do nich prowadząca zostanie tak okrutnie skrócona, że koniec nie będzie w żadnym stopniu satysfakcjonujący. Do głowy by mi wówczas nie przyszło, że nawet potrafiący bezceremonialnie obchodzić się z postaciami i wątkami David Benioff i Weiss, postawią w aż takim stopniu na tandetne efekciarstwo oraz banały. Zwyczajnie bym nie uwierzył, że za nic będą mieć budowaną przez lata więź z bohaterami i tkwiące w ich historiach dramaty, zamieniając może niedoskonałą, ale na pewno pieczołowicie tworzoną fabułę, w ciąg pospiesznych rozwiązań. Jednak stało się, a przez to nawet dumnie brzmiąca "Pieśń Lodu i Ognia", która w teorii miała oddawać hołd autorowi oryginału, wygląda na kolejny kiepski dowcip ze strony twórców. Patrzcie, nie tylko zrobiliśmy serial, ale i książkę napisaliśmy szybciej niż George Martin! Brawo drodzy państwo, jakimś sposobem udało wam się sprowadzić "Grę o tron" do roli żartu. A to w przypadku serialu, który bez dwóch zdań stał się fenomenem kulturowym i czymś znaczącym dla milionów fanów, jest rzeczą po prostu przykrą. Gra o tron jest dostępna w HBO GO
Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres na własną odpowiedzialność! Tekst zawiera spoilery z 8. sezonu „Gry o tron”. Sprawdź nasze wideo z omówieniem finału „Gry o tron”: Jeśli miałabym określić jednym słowem 8. sezon „Gry o tron”, byłoby to: DRACARYS. Smoczy ogień strawił to, co na morzu i lądzie, a także część fanowskich serc. Dyskusja o tym, jak bardzo zły jest nowy sezon hitu HBO rozgorzała na tyle, że powstała petycja, w której widzowie domagają się nakręcenia na nowo ostatnich odcinków żądaniem, uargumentowanym tym, że twórcy – rzekomo – udowodnili, że są żałośnie niekompetentnymi scenarzystami, gdy nie mają materiału źródłowego (np. książek), a seria zasługuje na ostatni sensowny sezon, podpisało się ponad 1,2 mln osób. I chociaż mam mieszane uczucia co do finałowego sezonu „Gry o tron”, takie podejście wydaje mi się trochę niesprawiedliwe. Trudno mi się przy okazji nie zgodzić z opinią Internetowego Nerdofila, który stwierdził, że wyobrażenia o tym, jak potoczy się „Gra o tron” obrosły teoriami, a może raczej życzeniami danych widzów. To oni, tworząc kolejne spekulacje, niesamowite historie i rozwiązania już istniejących wątków, mówiąc wprost „nakręcili się” na to, co ich oczywiście nie mieć zastrzeżeń do 8. sezonu, zwłaszcza w kontekście samego finału, co automatycznie – przynajmniej dla mnie – nie oznacza, że nie można było dobrze się bawić podczas seansu tej serii. Bo nawet jeśli wziąć pod uwagę, że: Tyrion stał się cieniem dawnego siebie i jest zbyt pokornyVarys odżył na chwilę w 4. i 5. odcinku po to, by za chwilę umrzeć taktyka ludzi w bitwie o Winterfell była… zaraz, jaka taktyka? Nocny Król i Wieczna Zima okazały się wydmuszką Daenerys oszalała jednego smoka da się zabić kilkoma strzałami, co nie przeszkadza drugiemu obrócić w proch Królewskiej Przystani i Czerwonej Twierdzy z lekkością baletnicy (dosłownie, wyglądało to jak gra w Jengę…) Brienne została paskudnie wykorzystana, więc trzeba trochę odszczekać to, czym nakarmiły nas pierwsze odcinki, a więc „siłą kobiet” Bran wciąż żyje i ma się dobrze (za dobrze) to wciąż jest ta „Gra o tron”, na której nowy sezon czekaliśmy dwa lata, a na samo zwieńczenie historii prawie dekadę. Trudno nie wspomnieć też o świetnych momentach takich jak: scena z Sansą i Tyrionem w trakcie Wielkiej Bitwy i cała sekwencja po niejpasowanie Brienne na rycerzawątek Jona Snowa, który zyskał w moich oczach w tej serii dzięki wierności swoim przekonaniom,przemiana Sansy, która chce walczyć o swoją rodzinęBran mówiący Theonowi, że jest dobrym człowiekiem i oczywiście, a to chyba najlepsze, memy zalewające internet…Najważniejszą kwestią, która spędzała fanom sen z powiek, pozostawało oczywiście pytanie - kto wygra tytułową grę o tron, a więc zasiądzie na Żelaznym Tronie? I tutaj możemy poczuć się zaskoczeni, bo gdyby chcieć odpowiedzieć zgodnie z prawdą i dosłownie na drugi człon pytania, można powiedzieć po prostu: nikt. Żelazny Tron został zniszczony przez smoka Daenerys, Drogona, który zionął ogniem, a ten stopił kilkusetletni atrybut władzy nad Siedmioma (teraz już Sześcioma) Królestwami. Nowy król, czyli Bran okrzyknięty Kalekim, jak złośliwie sugerowały memy odnoszące się do przecieków dotyczących fabuły finałowego odcinka, wcale zresztą Żelaznego Tronu nie potrzebuje. Potrzebował za to śmierci Daenerys (a trzeba wiedzieć, że istnieje teoria zakładająca, iż Bran przechytrzył wszystkich i jego postępowanie miało zapewnić mu władzę w Westeros). I to właśnie śmierć Matki Smoków jest siłą napędową paskudnego happy endu, w którym to wcale nie zasztyletowana Targaryenówna jest postacią tragiczną. A jej morderca - Jon bękart, który ostatecznie okazał się prawowitym dziedzicem tronu - przynajmniej jeśli założyć, że należał się on Targaryenom, a nie Lannisterom - w którego żyłach płynie ta sama krew co w żyłach Daenerys, został wykorzystany przez wszystkich. I jak zwykle sam przełożył dobro innych nad swoje własne, pozostając naiwnie, a może bohatersko wierny swoim przekonaniom. Działania Sansy, Tyriona, a nawet Varysa doprowadziły do podjęcia ostatecznej decyzji - aby wyzwolić Westeros, musi zabić Dany, której udało się zdobyć Czerwoną Snow, targany sprzecznymi uczuciami, a właściwie rozdarty pomiędzy sercem a rozumem, wbija sztylet w brzuch tej, przed którą klęknął. Tym samym poświęca swoją miłość dla wyższych celów i staje się w pewnym sensie królobójcą. Te wyższe cele to oczywiście pokój na świecie, w którym żyją dobrze znani nam bohaterowie, a także - jak zapewne założyli twórcy „Gry o tron” - spokój ducha widzów. Po zniszczeniu przez Daenerys Królewskiej Przystani, Czerwonej Twierdzy i zabiciu masy niewinnych ludzi, kiedy już wojska Cersei się poddały oraz zabiły dzwony, nie sposób było darzyć rozszalałą kobietę sympatią. Zemsta na żądnej władzy białowłosej Khaleesi miała przynieść ulgę. Poza tym fani mogli odnieść wrażenie, że większość, która - przynajmniej w teorii - dbała o ogólnie pojmowane dobro (czyli Tyrion, Sansa, Arya, Brienne) dostała to, czego chciała i za swoje trudy została wynagrodzona. Sansa zyskuje autonomię Północy, Tyrion nadal ma pełnić funkcję namiestnika króla, Brienne wraz z Davosem, Samem i Bronnem zasiadają w królewskiej radzie, Arya rusza na zachód od Westeros, chcąc sprawdzić tereny, których nie ma nawet na mapach... A Jon? Cóż tam, że zostanie zesłany do Nocnej Straży, przecież jest przyzwyczajony do tego, by cierpieć za miliony. Chyba nikt już nie pamięta, że zgodnie z ideą popierająca zajęcie tronu przez Daenerys, to właśnie on powinien teraz dostać koronę. Taka propozycja nawet nie pada, chociaż wcześniej wydawała się jedynym rozwiązaniem, poza pozbyciem się Daenerys. I zdaje się, że głównym powodem jest nieustępliwość Szarego jaki musiał ponieść Jon, a także podłość, z jaką w imieniu większego dobra postąpili jego bliscy, w teorii oddani mu ludzie, są zbyt wielkie, bym mogła traktować ten nieudany koniec jako prawdziwy happy end, chociaż tak odbieram zamysł twórców. Musiała być ofiara, musiał być kat, tylko wydaje się jakby koniec końców to była jedna i ta sama osoba. Być może - do czego przyzwyczaiła nas przez lata „Gra o tron” - na tym ma teraz polegać jej okrutność. Trup już nie musi ścielić się tak gęsto jak kiedyś, a przerażać i zaskakiwać ma nieuchronność losu. Jeśli tak, to na koniec, może i będąc spóźnionym, należałoby się zastanowić, na ile dobro w „Grze o tron” jest dobrem, a na ile zło złem, jeśli te oba - nazwijmy to światy - rządzą się tymi samymi prawami. Jestem pewna, że Jon Snów miałby na to jedną odpowiedź: się ostatecznie dogadać. Bo mnie, tak jak i jego, ten finał z niczym nie zostawił. Nawet jeśli przyniósł odpowiedzi na wątpliwości, których mnóstwo było przed finałem.
final gry o tron opinie